piątek, 6 maja 2016

Wielki pies, w małym ciele.

Czyli historia Tusi.
Od kiedy pamiętam, chciałam psa. Potrafiłam prosić rodziców codziennie przez kilka lat o jakiegokolwiek psiaka. Niestety mieszkaliśmy wtedy z babcią, która się nie zgadzała na pupila.
po długim czasie, mniej więcej 9 lat temu podczas rozmowy z ciocią z Warszawy, dowiedziałam się o Tusi. Jej historia zaczęła się wcześniej i pozostaje dla mnie tajemnicą. Gdy była młodziaczkiem, obcięto jej ogon, jak to bywa u psów jej "rasy" czyli pinczerów. Nie wiem co musiało się wydarzyć, ale Suczka została porzucona w lesie, pod Warszawą. Znalazła ją starsza pani- sąsiadka mojej cioci i postanowiła ją przygarnąć, to ona nazwała ją Tusia. Pani Sąsiadka miała dobre intencje, jednak nie do końca dobrze było z realizacją. Tusia żyła u tej pani około dwa lata, jednak jej właścicielkę czekała operacja. Tusia miała trafić do schroniska. Moja ciocia chodząca wtedy z ową sąsiadką na wspólne spacery nie chciała, żeby spotkał ją taki los. Dostałam wtedy zdjęcie Tusi i przedstawioną jej historię. Babcia chyba pierwszy raz była zauroczona jakimś psem, a tym bardziej pozytywny był fakt, że Tusia jest maleńka i już nie urośnie. Udało się, przekonałam wszystkich domowników, no prawie.. Tata został postawiony przed faktem dokonanym. :) Ciocia przejęła Tusię a sąsiadka poszła swoją drogą. Niestety przez święta i inne komplikacje przyjazd Tusi się przeciągał, a ja byłam nieznośnie niecierpliwa. :) Wreszcie, po bardzo długim dla mnie czasie dowiedziałam się, że Tusia jest już w Kielcach i czeka na mnie kilka bloków dalej. Weszłam z mamą i bratem do mieszkania cioci, uklęknęłam, a z któregoś pokoju wybiegła Tusia i zaraz po mnie skakała. Była wychudzona i przestraszona. Nie wydaje mi się aby pobyt u Pani Sąsiadki był dla niej miły. Tak więc z Tusią "zakochałyśmy się" od pierwszego wejrzenia. Od tamtego czasu byłyśmy nierozłączne. Suczka przytyła u nas prawie kilogram, co przy jej wzroście dwadzieścia parę centymetrów jest ogromna zmianą. Nie spotkałam w życiu przyjaźniejszej istoty. Pomimo że jest zwierzęciem, mogę zaufać jej w stu procentach. chodziłyśmy na długie spacery, nie potrzebowałyśmy smyczy, ponieważ Tusia nie oddalała się ode mnie, Pewnego dnia była jednak smutna i nie chciała wyjść na spacer. Okazało się, że w ogóle nie może chodzić. Wylądowałyśmy u weterynarza, który opowiedział mi o jej schorzeniu nastraszył, że nie będzie niedługo chodzić, była to ta pozytywna wersja, dwie gorsze przedstawił mojej mamie. Domyślam się, że przewidywał amputację tylnych łap, albo uśpienie. Byłam wtedy niesamowicie zmartwiona, jak to dziewięciolatka, Tusia przyjmowała wtedy bolesne zastrzyki i tabletki, jej stan na szczęście się polepszył, zaczęła się samodzielnie poruszać, a po kilku tygodniach bez opamiętania znów biegała na spacerach. Byłam bardzo szczęśliwa. żyłyśmy sobie tak szczęśliwie, aż znalazłam przy sutku Tusi kuleczkę pod skórą. Znów wizyta u lekarza i nie lepsze wiadomości, Kolejny szok. okazało się że jest to guz. lekarz zalecił operację, jednak Tusia już wtedy nie była młoda i istniało duże ryzyko operacji, a także koszty tej operacji. Wracając od lekarza byłam gotowe na najgorsze i żegnałam się z nią. Podczas jednej narkozy miały być wykonane trzy zabiegi, rodzice zdecydowali poczekać. Właściwie zapomniałyśmy o tym guzie i Tusia nadal wesoło sobie żyła. :) Robiłam z nią mnóstwo zdjęć i rozpieszczałam jak mogłam, była dla mnie najważniejsza. całkiem niedawno, bo w tamtym roku, Tusia schudła, nie chciała nic jeść, była od dłuższego czasu smutna i towarzyszył jej okropny smród z pyska. Odwiedziłam weterynarza, ponownie. Tym razem dowiedziałam się, że Tusia cierpi w milczeniu. Jej wszystkie zęby nadają się do usunięcia, jednak to wiązało się znów z narkozą, która w jej wieku (już ponad 10 lat) była bardzo niebezpieczna. Dostała antybiotyk w zastrzyku i tabletki, było trochę lepiej, jednak po miesiącu znów to samo, a wtedy dowiedziałam się o jej wadzie serca. Pani poinformowała mnie, że jest to nieuleczalne i można jedynie lekami spowolnić chorobę. Szczerze nie chciałam patrzeć na Tusię, żeby się nie rozpłakać. Uświadomiłam sobie, że mój piesek powoli, od środka umiera. Moja najlepsza przyjaciółka. Jedynym rozwiązaniem było dalsze podawanie jej leków, tak zrobiliśmy. Tusia jakoś funkcjonowała. Zaczął się rok 2016, Tusia wyglądała trochę gorzej, zaczęła odmawiać spacerów i kompletnie przestała jeść. Miała cieczkę, więc było jakieś wytłumaczenie jej zachowania, jednak bałam się, że któregoś dnia uśnie i się nie obudzi. jej cieczka trwała bardzo długo. W ferie przestała praktycznie wychodzić ze swojego legowiska. Pewnego dnia wstałam z łóżka jak zawsze, a co dziwne nie było jej u mnie w łóżku .(miała zwyczaj wskakiwać do mojego łóżka, kiedy tata wyszedł do pracy :). Poszłam do niej i od razu stanęły mi łzy w oczach, wyglądała bardzo źle. Zawołałam ją i praktycznie nie zareagowała. Była półprzytomna. Nie chciałam usłyszeć znów morderczej diagnozy w mojej klinice, więc pojechałam do weterynarza, który cieszył się dobrą opinią. Jadąc autobusem towarzyszył mi chłopak, ponieważ byłam zbyt zdenerwowana, żeby sama tam pojechać, Kiedy weszłam do kliniki Pani doktor zbadała Tusię i było widać, że jest przestraszona. Tusia jest jeszcze starsza a ja nagle dowiaduję się, że jedyną opcją na uratowanie jej życia jest operacja inaczej Tusi zostały góra dwa dni życia. :( Pani doktor popłakała się, ja również. Zostałam odesłana do mojej kliniki bo tylko ona dysponuje takim sprzętem, Zaraz tam byłam. Tusia musiała mieć usuniętą macicę w trybie natychmiastowym. Dowiedziałam się o ogromnych kosztach operacji, zadzwoniłam do mamy. Myślałam że od razu się zgodzi, ale usłyszałam że nie stać nas na operację. Łatwo sobie wyobrazić w jakim byłam stanie po usłyszeniu tego. Jednak po chwili mama znów zadzwoniła, okazało się że ciocia i babcia dołożą się do operacji. Tusię od razu mi zabrano, nie miałam okazji się z nią pożegnać, Podpisałam oświadczenie o podwyższonym ryzyku operacji i pozostało mi czekać na telefon. To był bardzo długi wieczór i długa noc, koszmarna z resztą. Rano otrzymałam telefon, byłam mega przestraszona bo Pani przedłużała rozmowę i myślałam, że zaraz przekaże mi tragiczną wiadomość. Jednak usłyszałam, że Tusia się budzi. Pobiłam mój rekord w szybkości ubierania się i za dosłownie 10 minut byłam w klinice. Tusia jeszcze była pod wpływem narkozy, ponieważ przez wadę serca nie mogła dostać środków wybudzających, więc kontaktowała ale nie wyglądała na zadowoloną, że mnie widzi. od razu rzucił mi się w oczy jej wystający język, cały wisiał po lewej stronie pyska. Nagle dowiedziałam się, że Tusia została pozbawiona przy okazji wszystkich zębów. Wyglądała strasznie ponieważ miała zapadniętą szczękę. przyszłam do domu szczęśliwa że żyje, ale w szoku. Pierwsze dni były dla niej straszne, nie chodziła, była smutna. Jednak pewnego ranka obudziłam się i zobaczyłam ją leżącą u mnie w łóżku, był to świetny znak. :) od tamtego czasu było już tylko lepiej, Tusia zaczęła jeść więcej niż wcześniej i przytyła :) jest widocznie szczęśliwsza. Zaczęła się bawić z psami, czego nie robiła od kilku lat. Biega jak szalona. Jej przykry zapach z pyska zniknął wraz z zębami, a często robi zabawne miny kiedy język jej wypada. :) niewyobrażalnie się cieszę. Doceniam każdą chwilę spędzoną z nią i ogólnie dostrzegam więcej. Moje małe trzy kilo odwagi przezwyciężyło ból, ma około 12-13 lat i żyje szczęśliwie ze schorzeniem kręgosłupa, wadą serca i guzem, za to bez zębów.
Ludzie powinni brać z niej przykład, nie poddawać się. 
Sprawdzajcie jak często możecie stan swoich zwierzaków, bo może one również cierpią w milczeniu. 
Spędziłam z Tusią równo połowę mojego życia i nie wyobrażam sobie, żeby kiedyś nie móc jej przytulić. 
Doceniajcie proszę każdą chwilę. 
:)
                                             jedno z pierwszych zdjęć Tusi u mnie



                                                   
                                                          Tusia po operacji







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz