niedziela, 30 października 2016

Jesienne zdjęcia

Jak już wspominałam w poprzednim poście, dzięki nowemu komputerowi nareszcie mam możliwość pracy ze zdjęciami. Wczoraj, pierwszy raz od dłuższego czasu miałam przyjemność robienia zdjęć. Nie licząc zamarzniętych palców, była to przyjemność. :) Teraz mogę śmiało stwierdzić, że to jest to co mnie uszczęśliwia i odrywa troszkę od rzeczywistości. :) Nie chcę zdradzać wszystkiego, ale mam zaplanowanych kilka działań w niedalekiej przyszłości, które pozwolą mi się rozwinąć w fotografii. Pierwszy krok już wykonany, zakupiłam lampę, teraz pozostaje mi tylko na nią czekać, a na blogu pojawi się mnóstwo nowych zdjęć. :) Jestem bardzo zadowolona z tego faktu i nie mogę się doczekać. :D Pamiętajcie, że pasja jest czymś co sprawia że wasze życie nabiera kolorów. Trzeba czasami pomiędzy, szkołą, pracą i innymi obowiązkami znaleźć chwilę na robienie tego co kochacie, to pomoże wam odprężyć się i potem wrócić z lepszą energią do życia i naszych obowiązków. :)
Na prawdę polecam.
Do zdjęć pozowała Patrycja Szczerba. :)







piątek, 14 października 2016

Zmieniłam się

Nie było mnie tutaj pół roku, a to z dwóch powodów, na początku nie działo się nic, a potem działo się wiele. Pod koniec czerwca podjęłam się pracy z moich chłopakiem i naszym kolegą. Była to praca w restauracji, nad morzem. Nie było tak jak sobie to wyobrażałam, chciałam uciec. Powstrzymał mnie jedynie brak pociagu :). Nie opiszę dokładnie tego wyjazdu ponieważ był on dla mnie na tyle trudny, że zapamiętałam jedynie wybrane, bardzej emocjonujące momenty które i tak mieszają mi się w głowie. Własciwie poza pojedynczymi zdarzeniami każdy dzień wygladał tak samo, straciłam tam poczucie czasu. Zmęczenie zrobiłą swoje, odcięłam się od internetu, praktycznie nie miałam kontaktu ze znajomymi. Przeżyłam tam najlepsze i najgorsze chwile w moim życiu. Wiele mi to przyniosło i odebrało. Odebrało szczególnie zdrowie, poczucie własnej wartości, cierpliwość. Gdy wróciłam ciężko mi było dogadać się ze znajomymi ponieważ nie mieliśmy wspólnych tematów, zmieniły się priorytety. Dopiero po jakimś czasie poczułam sie lepiej w towarzystwie jak i sama ze sobą. Jednak myślę że więcej zyskałam. Pomimo, że zawsze doceniałam wiele, zaczęłam doceniać jeszcze więcej. Każdą chwilę odpoczynku, każdy promień słońca, ciepło i spokój prawdziwego domu. Pamiętam, że widywałam codziennie ludzi, któzy pomimo leżenia całymi dniami na plaży, spania w czystych hotelach, byli smutni, źli. Ci ludzie mieli tak dużo, że nie potrafili tego docenić, to było dla mnie dobijające. Kolejną rzeczą którą przywiozłam ze sobą jest asertywność, tak wreszcie zaczęłam się jej uczyć, to jest to czego nigdy nie miałam i wreszcie uczę się odmawiać i dbać o własne dobro a nie tylko o innych. Przez te wakacje przekonałam się kolejny raz o tym ile potrafi zrobić dla mnie moja druga połówka, nigdy nie spodziewałabym się, że można na kimś tak bardzo polegać i dostać tyle wsparcia. Bardzo zmieniło to moje patrzenie na związek, pozytywnie oczywiście. Poznałam tam wielu ludzi, bardzo różnych ludzi. Nie zdawałam sobie sprawy, że pomimo mieszkania w jednym kraju możemy się tak różnić, ale też zdziwiło mnie, że pomimo tak dużej odległości słuchamy takiej samej muzyki, podoba nam się to samo. Dowiedziałam się wiele o ludziach, spotkało mnie wiele dobroci, zrozumienia, ale poznałam też fałszywość, zazdrość, zawiść. Spotkało mnie wiele sytuacji które ciężko było mi zrozumieć. Gdybym mogła nie cofnęła bym tego czasu, ale też nie pojechałabym tam drugi raz. Zarobione pieniądze ułatwiają mi teraz życie i wreszcie mam dobry laptop dzięki któremu będę mogła chociażby pisać posty, czy wreszcie zająć się poważniej robieniem zdjęć, co kocham, jednak nie miałam wcześniej właściwego sprzętu. Samodzielność i wytrwałość w pracy zmieniły też spojrzenie moich rodziców na mnie, zaczęli traktować mnie poważniej. Stałam się bardziej konsekwentna dzięki czemu szkołą nie sprawia mi już żadnych problemów, poza tym teraz chodzę do niej z innym nastawieniem niż wcześniej, z większą chęcią. Nie ufam już każdej osobie, co było moją największą wadą.
Te wakacje zdecydowanie były do tej pory najbardziej zapamiętanym i wnoszącym coś do mojego zycia wydarzeniem. Dziekuję wszystkim którzy mnie tam wspierali szczególnie mojemu chłopakowi. Dziekuję tym za którymi będę tęsknić i dziękuję też tym fałszywym osobom dzięki którym przejrzałam na oczy.
Życzę takiej zmiany każdemu!
Mam nadzieję, że będę pojawiać się tu częściej :)











                                     


piątek, 6 maja 2016

Wielki pies, w małym ciele.

Czyli historia Tusi.
Od kiedy pamiętam, chciałam psa. Potrafiłam prosić rodziców codziennie przez kilka lat o jakiegokolwiek psiaka. Niestety mieszkaliśmy wtedy z babcią, która się nie zgadzała na pupila.
po długim czasie, mniej więcej 9 lat temu podczas rozmowy z ciocią z Warszawy, dowiedziałam się o Tusi. Jej historia zaczęła się wcześniej i pozostaje dla mnie tajemnicą. Gdy była młodziaczkiem, obcięto jej ogon, jak to bywa u psów jej "rasy" czyli pinczerów. Nie wiem co musiało się wydarzyć, ale Suczka została porzucona w lesie, pod Warszawą. Znalazła ją starsza pani- sąsiadka mojej cioci i postanowiła ją przygarnąć, to ona nazwała ją Tusia. Pani Sąsiadka miała dobre intencje, jednak nie do końca dobrze było z realizacją. Tusia żyła u tej pani około dwa lata, jednak jej właścicielkę czekała operacja. Tusia miała trafić do schroniska. Moja ciocia chodząca wtedy z ową sąsiadką na wspólne spacery nie chciała, żeby spotkał ją taki los. Dostałam wtedy zdjęcie Tusi i przedstawioną jej historię. Babcia chyba pierwszy raz była zauroczona jakimś psem, a tym bardziej pozytywny był fakt, że Tusia jest maleńka i już nie urośnie. Udało się, przekonałam wszystkich domowników, no prawie.. Tata został postawiony przed faktem dokonanym. :) Ciocia przejęła Tusię a sąsiadka poszła swoją drogą. Niestety przez święta i inne komplikacje przyjazd Tusi się przeciągał, a ja byłam nieznośnie niecierpliwa. :) Wreszcie, po bardzo długim dla mnie czasie dowiedziałam się, że Tusia jest już w Kielcach i czeka na mnie kilka bloków dalej. Weszłam z mamą i bratem do mieszkania cioci, uklęknęłam, a z któregoś pokoju wybiegła Tusia i zaraz po mnie skakała. Była wychudzona i przestraszona. Nie wydaje mi się aby pobyt u Pani Sąsiadki był dla niej miły. Tak więc z Tusią "zakochałyśmy się" od pierwszego wejrzenia. Od tamtego czasu byłyśmy nierozłączne. Suczka przytyła u nas prawie kilogram, co przy jej wzroście dwadzieścia parę centymetrów jest ogromna zmianą. Nie spotkałam w życiu przyjaźniejszej istoty. Pomimo że jest zwierzęciem, mogę zaufać jej w stu procentach. chodziłyśmy na długie spacery, nie potrzebowałyśmy smyczy, ponieważ Tusia nie oddalała się ode mnie, Pewnego dnia była jednak smutna i nie chciała wyjść na spacer. Okazało się, że w ogóle nie może chodzić. Wylądowałyśmy u weterynarza, który opowiedział mi o jej schorzeniu nastraszył, że nie będzie niedługo chodzić, była to ta pozytywna wersja, dwie gorsze przedstawił mojej mamie. Domyślam się, że przewidywał amputację tylnych łap, albo uśpienie. Byłam wtedy niesamowicie zmartwiona, jak to dziewięciolatka, Tusia przyjmowała wtedy bolesne zastrzyki i tabletki, jej stan na szczęście się polepszył, zaczęła się samodzielnie poruszać, a po kilku tygodniach bez opamiętania znów biegała na spacerach. Byłam bardzo szczęśliwa. żyłyśmy sobie tak szczęśliwie, aż znalazłam przy sutku Tusi kuleczkę pod skórą. Znów wizyta u lekarza i nie lepsze wiadomości, Kolejny szok. okazało się że jest to guz. lekarz zalecił operację, jednak Tusia już wtedy nie była młoda i istniało duże ryzyko operacji, a także koszty tej operacji. Wracając od lekarza byłam gotowe na najgorsze i żegnałam się z nią. Podczas jednej narkozy miały być wykonane trzy zabiegi, rodzice zdecydowali poczekać. Właściwie zapomniałyśmy o tym guzie i Tusia nadal wesoło sobie żyła. :) Robiłam z nią mnóstwo zdjęć i rozpieszczałam jak mogłam, była dla mnie najważniejsza. całkiem niedawno, bo w tamtym roku, Tusia schudła, nie chciała nic jeść, była od dłuższego czasu smutna i towarzyszył jej okropny smród z pyska. Odwiedziłam weterynarza, ponownie. Tym razem dowiedziałam się, że Tusia cierpi w milczeniu. Jej wszystkie zęby nadają się do usunięcia, jednak to wiązało się znów z narkozą, która w jej wieku (już ponad 10 lat) była bardzo niebezpieczna. Dostała antybiotyk w zastrzyku i tabletki, było trochę lepiej, jednak po miesiącu znów to samo, a wtedy dowiedziałam się o jej wadzie serca. Pani poinformowała mnie, że jest to nieuleczalne i można jedynie lekami spowolnić chorobę. Szczerze nie chciałam patrzeć na Tusię, żeby się nie rozpłakać. Uświadomiłam sobie, że mój piesek powoli, od środka umiera. Moja najlepsza przyjaciółka. Jedynym rozwiązaniem było dalsze podawanie jej leków, tak zrobiliśmy. Tusia jakoś funkcjonowała. Zaczął się rok 2016, Tusia wyglądała trochę gorzej, zaczęła odmawiać spacerów i kompletnie przestała jeść. Miała cieczkę, więc było jakieś wytłumaczenie jej zachowania, jednak bałam się, że któregoś dnia uśnie i się nie obudzi. jej cieczka trwała bardzo długo. W ferie przestała praktycznie wychodzić ze swojego legowiska. Pewnego dnia wstałam z łóżka jak zawsze, a co dziwne nie było jej u mnie w łóżku .(miała zwyczaj wskakiwać do mojego łóżka, kiedy tata wyszedł do pracy :). Poszłam do niej i od razu stanęły mi łzy w oczach, wyglądała bardzo źle. Zawołałam ją i praktycznie nie zareagowała. Była półprzytomna. Nie chciałam usłyszeć znów morderczej diagnozy w mojej klinice, więc pojechałam do weterynarza, który cieszył się dobrą opinią. Jadąc autobusem towarzyszył mi chłopak, ponieważ byłam zbyt zdenerwowana, żeby sama tam pojechać, Kiedy weszłam do kliniki Pani doktor zbadała Tusię i było widać, że jest przestraszona. Tusia jest jeszcze starsza a ja nagle dowiaduję się, że jedyną opcją na uratowanie jej życia jest operacja inaczej Tusi zostały góra dwa dni życia. :( Pani doktor popłakała się, ja również. Zostałam odesłana do mojej kliniki bo tylko ona dysponuje takim sprzętem, Zaraz tam byłam. Tusia musiała mieć usuniętą macicę w trybie natychmiastowym. Dowiedziałam się o ogromnych kosztach operacji, zadzwoniłam do mamy. Myślałam że od razu się zgodzi, ale usłyszałam że nie stać nas na operację. Łatwo sobie wyobrazić w jakim byłam stanie po usłyszeniu tego. Jednak po chwili mama znów zadzwoniła, okazało się że ciocia i babcia dołożą się do operacji. Tusię od razu mi zabrano, nie miałam okazji się z nią pożegnać, Podpisałam oświadczenie o podwyższonym ryzyku operacji i pozostało mi czekać na telefon. To był bardzo długi wieczór i długa noc, koszmarna z resztą. Rano otrzymałam telefon, byłam mega przestraszona bo Pani przedłużała rozmowę i myślałam, że zaraz przekaże mi tragiczną wiadomość. Jednak usłyszałam, że Tusia się budzi. Pobiłam mój rekord w szybkości ubierania się i za dosłownie 10 minut byłam w klinice. Tusia jeszcze była pod wpływem narkozy, ponieważ przez wadę serca nie mogła dostać środków wybudzających, więc kontaktowała ale nie wyglądała na zadowoloną, że mnie widzi. od razu rzucił mi się w oczy jej wystający język, cały wisiał po lewej stronie pyska. Nagle dowiedziałam się, że Tusia została pozbawiona przy okazji wszystkich zębów. Wyglądała strasznie ponieważ miała zapadniętą szczękę. przyszłam do domu szczęśliwa że żyje, ale w szoku. Pierwsze dni były dla niej straszne, nie chodziła, była smutna. Jednak pewnego ranka obudziłam się i zobaczyłam ją leżącą u mnie w łóżku, był to świetny znak. :) od tamtego czasu było już tylko lepiej, Tusia zaczęła jeść więcej niż wcześniej i przytyła :) jest widocznie szczęśliwsza. Zaczęła się bawić z psami, czego nie robiła od kilku lat. Biega jak szalona. Jej przykry zapach z pyska zniknął wraz z zębami, a często robi zabawne miny kiedy język jej wypada. :) niewyobrażalnie się cieszę. Doceniam każdą chwilę spędzoną z nią i ogólnie dostrzegam więcej. Moje małe trzy kilo odwagi przezwyciężyło ból, ma około 12-13 lat i żyje szczęśliwie ze schorzeniem kręgosłupa, wadą serca i guzem, za to bez zębów.
Ludzie powinni brać z niej przykład, nie poddawać się. 
Sprawdzajcie jak często możecie stan swoich zwierzaków, bo może one również cierpią w milczeniu. 
Spędziłam z Tusią równo połowę mojego życia i nie wyobrażam sobie, żeby kiedyś nie móc jej przytulić. 
Doceniajcie proszę każdą chwilę. 
:)
                                             jedno z pierwszych zdjęć Tusi u mnie



                                                   
                                                          Tusia po operacji







środa, 16 grudnia 2015

Historia Jazdy konnej

Obiecałam, że przedstawię Wam tą historię, jest ona długa, dla cierpliwych osób, jednak chciałabym, żebyś ie ją poznali. Zaczęło się od kilku niewinnych kółek oprowadzanki podczas ferii. Od razu mi się spodobało, kilka miesięcy pózniej dostałam telefon od przyjaciółki. Zaproponowała mi darmowa jazdę ale powiedziała ze mam 15 minut do autobusu. Oczywiście sie zgodziłam i juz za chwilę jechałyśmy do stajni. Jazda mi się podobała, myślałam że robię ogromne postępy, a jedynie powtarzałam błędy starszych koleżanek na których kazano mi się wzorować. Byłam zakochana w jeździe i na każdą czekałam z niecierpliwością. W międzyczasie dzięki stajni odnowiłam relacje ze znajomą z podstawówki, która obecnie jest moją przyjaciółką. Z czasem jazdy były sponsorowane coraz rzadziej a atmosfera w stajni coraz bardziej mnie dołowała. Znajoma poleciła mi super stajnię, nowszą, lepszą, z lepszymi trenerami i końmi. Wahałam się, ponieważ odstraszała mnie cena 40 zł za lekcję. Jednak za namową koleżanki, zgodziłam się. Koń na którym jeździłam był w lepszej kondycji niż konie z poprzedniej stajni. Miał dużo energii, a instruktorka zwracała uwagę na każdy detal i wymyślała ciekawe ćwiczenia. Mimo braku pieniędzy postanowiłam tam wrócić. Odmawiałam sobie dosłownie wszystkiego, by uzbierać na jazdę, nawet nie kupowałam jedzenia w szkole. Udało się, kupiłam karnet w Stangrecie. Przed jazdą dziewczyny przedstawiły mi się i same zaproponowały, że nauczą mnie jak siodłać konia, byłam zachwycona atmosferą w nowej stajni! W poprzednim ośrodku nie mogłam się o to doprosić. Miałam jakieś doświadczenie w pracy z plochliwymi psami, którymi zajmowałam się w schronisku, właśnie te "dzikie" najbardziej kochałam. Pradopodobnie z tego powodu zaintrygował mnie pewien koń. Miał na imię Boston (stąd moja nazwa) wydał mi się bardzo sympatyczny. Miał jedną "wadę" - bał się czasami na przykład ścian hali. Poczułam jakieś powiązanie między tymi psami a Bostonem. Spędzałam cały wolny czas w stajni, ze znajomymi z którymi szybko złapałam kontakt i z Bostonem, którego lubiłam kąpać i siedzieć z nim. Szybko się przywiązałam, chociaż nie mogłam spędzać z nim całego czasu ponieważ był rownież ulubieńcem tamtejszej pracownicy która często na nim jeździła. Okazało się, że Boston wyjeżdża do innego miasta. Na ostatniej jeździe na nim rządziły mną takie emocje, że pod koniec w galopie zemdlałam i spadłam doznając wstrząsu mózgu. Myślałam, że jest dobrze i wsiadłam ponownie, bo bardzo chciałam dokończyć jazdę, wlasnie miałam skakać małą przeszkodę.  Ponownie zemdlałam. Instruktorka zdjęła mnie z konia i trafiłam do szpitala. Po wyjściu miałam nie chodzić tzy dni i nie jeździć miesiąc. Jednak na drugi dzień pojechałam do stajni. Boston w krótce wyjechał, a ja później miałam coraz mniej pieniędzy. Bardzo za nim tęskniłam, ponieważ mocno się przywiązuję.  Przez jakiś czas jeździłam w Stangrecie na malutkim kucyku co bardzo mi sie podobało, ponieważ uwielbiam kucyki. Wkrótce i on wyjechał. Pojawiła się propozycja jazdy na bardzo młodziutkim koniu który prawie nic nie umiał a ja jeszcze nie byłam w stanie go tego nauczyć. Miał na imię Kuba i był ogierem rasy konik polski. Stwierdziłam ze jest cudowny i pomimo strachu zgodziłam się na darmowe jazdy wzamian za pomoc. Było cudownie bo wreszcie jeździłam kilka razy w tygodniu. Jeździłam tam razem z Przyjaciółką Natalką. Myślę, że to było niebezpieczne, ponieważ miałyśmy do dyspozycji jedynie tereny, konia często nie dało się zatrzymać, nie radziłyśmy sobie z nim, przez jazdy bez trenera pogorszyły się moje umiejętności jazdy. Musiałam tam długo dojeżdżać. Po pewnym czasie współwłaścicielka tego konia zaproponowała mi jazdę na dużej klaczy w innym miejscu. W małej stajni na cedzynie. Było bliżej i były tam lepsze warunki. Klacz rownież była młoda, ale nie aż tak. Miałam sie tam zajmować dwoma końmi, klaczą Brawią i ogierem Butrymem. Butrym nie był do jazdy ponieważ był zbyt młody. Może dlatego tak się z nim zaprzyjaźniliśmy. Oboje się polibiliśmy, ufałam mu jak żadnemu innemu zwierzęciu. Biegałam z nim na padoku, bawiłam się, chodziłam na spacery po lesie i lonżowałam go. Miał zostać z nami na zawsze. Pokochałam go. Na cedzynie poznałam na prawdę wspaniałych ludzi, nową muzykę, rozwijałam się i skakałam trochę większe przeszkody. Siedziałam tam całymi dniami nawet jeśli nie jeździłam, uwielbiałam spędzać czas z tamtymi ludźmi i końmi. Nagle z dnia na dzień dowiedziałam się, że butrym zostaje sprzedany i wyjeżdża za 3 dni. Byłam w szoku. Nie chciałam tego, miałam nadzieję, że zostanie, nie chciałam kolejnego rozstania. W tym samym czasie zdechł pies z którym byłam mocno związana w schronisku. Było ciezko. Właścicielki Butryma nie było w mieście, więc miałam pomóc w zapakowaniu Butryma do Bukmanki. Były z tym problemy ponieważ koń się bał, uciekał, ja płakałam przy tym przez ponad cztery godziny. Nie udało nam się go zapakować. Ja następnego dnia nie pojechałam do stajni, sami go zaparkowali i pojechał. To rozstanie bolało najbardziej. Znajoma sprzedała również klacz i postanowiła kupić nowego konia. Miałam wtedy pieniądze po bierzmowaniu i w ciemno nie znając konia postanowiłam go współdzerżawić. Koń miał na imię Lord Of The Dance i był chyba najlepszym koniem na jakim miałam okazję jeździć. Był z Niemiec. Na początku było ciężko ponieważ moja pierwsza jazda odbyła się na hali namiotowej podczas gdy niewyobrażalny wiatr rzucał jej ścianami. Koń był ogromny, był przerażony
nowym miejscem, była burza. Było kilka incydentów choć nie spadłam. Strasznie mi sie spodobało, był to trochę bardziej sportowy koń niż te wcześniejsze. Miałam na nim treningi sportowe, na ktorych częściej skakałam. Uczyłam się równowagi itp jeżdżąc i skacząc bez wodzy, strzemion. To był najlepszy czas mojej jeździeckiej przygody. Niestety pieniędzy starczyło tylko na miesiąc. Ostatniego dnia dzierżawy wybrałyśmy sie z koleżanką w teren, który był szczęściem w nieszczęściu. Konie nas poniosły, mogłam zginąć, koń był bardzo poobcierany. Do tej pory trzęsę sie kiedy wracam do tych wspomnień. Chciałabym tego nie pamietać. Po kilku kilometrach cwału spadłam wjeżdżając w drzewo, koń wrócił sam. Telefon mi się rozładował, trenerka wyjechała mnie szukać. Po powrocie czułam ogromny wstyd i byłam nadal przerażona. Pózniej jeździłam sporadycznie na cedzynie, Lord został sprzedany. Rownież za nim tęskniłam. Wsiadalam jeszcze na rożne konie znajomej, jednak nie wychodziło bo  były młode i nie dogadywalam sie z nimi. Na wiosnę znowu zemdlałam i nie mogłam jeździć. W zimę koleżanka załatwiła mi klacz do jazdy poniewaz jej właścicielka była w ciąży. Po paru akcjach zaczęłam się jej bać, Część jazdy płakałam ze strachu i ze szczęścia, że przelamywałam swoje lęki. Zostałam niesłusznie posądzona o kilka głupich rzeczy i przestałam się nią zajmować. Później jeszcze próbowałam z koleżanką jeździć prywatne konie i pewnego człowieka, lecz po drugiej jeździe właściciel pokłócił się z koleżanką i się wyniosłyśmy ze stajni. Później już wsiadłam tylko kilka razy na pojedyncze konie. Teraz niczego nie brakuje mi bardziej niż jazdy. Podkowa po Lordzie wisi na ścianie i każde spojrzenie na nią wywołuje napływ łez do oczu. Tak samo znaleziony kask, czy bryczesy przy sprzątaniu. Wtedy cieszyłam się z każdej minuty w stajni, odmawiałam sobie wszystkiego dla jazdy i dla koni robiłam wszystko. A teraz mi tego niesamowicie brakuje a powrót do jazdy wydaje się czymś kosmicznym. Podziwiam i dziękuję, jesli ktoś dotrwał do końca, nie dało się tego krócej opisać, a i tak wiele nie napisałam. Wyciągam z mojej historii jeden ważny wniosek, NIGDY nie rezygnujcie z tego co kochacie.  

                         Jedna z moich ostatnich jazd



Jedna z klaczy z Cedzyny- Fortuna.



Boston


Kubuś :)



Fortuna



Kubuś 



Gabrysia, Gedeon i ja na Feniksie, w Stangrecie.




Kucyk ze Stangretu :D Gracja



Lord Of The Dance lll 




Butrym




Lord i ucieczka od strasznej ściany.



Dela ze Stangretu.



dziękuję. :)

niedziela, 15 listopada 2015

Pasja

Moim zdaniem pasja jest bardzo ważna w życiu, szczególnie młodych ludzi. Ogromna część dzieci i nastolatków nie wie co będzie robić w przyszłości. Więc jaki mają cel? Zwykle dobrze się bawić. Jednak często jest to najgorsza droga jaką mogą wybrać. Sama znam wiele osób, w podobnym wieku, które przez brak pasji zbliżają się do dna. Dzieci na podwórku zamiast jeździć na rowerze, chodzić na zajęcia tańca, rysunku, biegają, przeklinają, plują na przypadkowych ludzi. Dzieci w wieku 7 lat mówią, że zostaną dilerami, chyba coś jest nie tak. Jednak jest część młodzieży, która ma swój cel. Zamiast robić sobie kłopoty, łamać prawo, ćpać, wolą udoskonalać siebie. Może jest to skutkiem małej rywalizacji, ale zdrowej. Taki przykład: koleżanki idą razem na zajęcia taneczne, wstępują do klubu i wiadomo, każda chce być pochwalona, więc spędza czas nad ćwiczeniem swoich umiejętności. :) Zamiast oglądać chore rzeczy w internecie, które źle by na nie wpłynęły, oglądają filmy taneczne z których uczą się nowych kroków, żeby zaimponować. Nie marnują czasu. Jeśli już im się to uda i zostaną pochwalone przy całej grupie, myślę że znacznie wzrasta ich pewność siebie. Przy tym na zajęciach poznają nowe osoby- może przyjaźnie na długie lata. Przychodzi czas zawodów, tam widzą starsze uczestniczki, startujące już od długich lat. Widząc, że dziewczyny bez problemu robią rzeczy, których one nie były by jeszcze w stanie wykonać, wracają do domu i zaczynają ćwiczyć. Są wysportowane, okazuje się, że mają talent. Są zdrowe ponieważ się ruszają, nie są otyłe. Kochają to co robią. Wiedzą, że nie mogą zawalić szkoły, bo rodzice zakażą im tańca, którym przecież już żyją. Odkładają pieniądze na nowe stroje do występów, nie wydają ich na jedzenie z Mcdonalda. Odżywiają się zdrowiej, żeby być w formie, nie palą papierosów i nie biorą narkotyków. Wszystko dzięki pasji. Najczęściej idzie za tym taki łańcuch samych pozytywów. :) Myślę, że jest to idealny przykład tego, że pasja bez wątpienia zmienia życie na lepsze. Z takich dzieci wyrosną silni psychicznie i fizycznie ludzie. Znający rywalizację od dziecka i wiedzący, że żeby coś osiągnąć muszą coś poświęcić w tym kierunku. A z tych 10 latków palących papierosy za elektrownią? Myślę, że to jest jasne. :) Sama odczuwam różnicę w życiu dla Pasji, a życiu po prostu, żeby tylko przeżyć do piątku. Od zawsze się czymś interesowałam. Najpierw był to rysunek. Rysowałam kilka razy dziennie, lepiłam też z plasteliny, wycinałam coś. Dzięki temu teraz nie mam problemów z jakimikolwiek pracami manualnymi. Jeździłam też dużo na rolkach. Bardzo dużo. Myślę, że ani ja, ani moje zgrabne nogi tego nie żałujemy. :) W 6 klasie zaczęłam się interesować obróbką zdjęć. Strasznie mnie to jarało. Pobrałam pierwszy program graficzny. Uczyłam się jego obsługi przez kilka lat poprzez filmiki z Youtube. Teraz na zajęciach w szkole mam lekcje z obsługi tego programu i nie mam z tym żadnego problemu, znam go jak własną kieszeń i mam nie małe umiejętności graficzne. Być może będzie to świetny sposób na życie i moja przyszła praca. :) Przyszła również pora na fotografię. Pieniędzy, które dostałam na bierzmowanie nie przeznaczyłam na ubrania, a na aparat i obiektywy. Był to strzał w dziesiątkę. Dowiedziałam się, że podobno mam do tego talent. Również wiążę z tym przyszłość. A teraz pora na moją największą pasję. Jeździectwo. Opiszę tą historię w następnym poście, ponieważ jest dosyć długa. Powiem tylko jedno. Żałuję. Żałuję strasznie, że przestałam jeździć. Nigdy nie przestawajcie robić tego co kochacie, szukajcie w sobie pasji. Zarażajcie innych swoją pasją! Nie pozwólcie na to żeby Wasi koledzy, koleżanki, czy kiedyś dzieci, zgniły przez brak pasji. 
Z całego serca życzę Wam powodzenia w rozwijaniu lub znalezieniu swoich pasji.:) 
tak na koniec małe rezultaty połączenia moich dwóch największych pasji.


poniedziałek, 28 września 2015

Hejting

Jedni znoszą ją bardzo dobrze, jedni gorzej, a inni wręcz tragicznie. Na szczęście jestem jedną z tych osób które sobie z nią radzą. :) Trafiała do mnie różna forma krytyki. Od zwykłego wytykania błędów, przez obgadywanie, subtelne sugestie, aż po internetowy "hejting". Nie mam problemu z przyjmowaniem krytyki, jak i ze sprawiedliwym krytykowaniem innych, jeśli sytuacja tego wymaga. :) Nie wywołuje to na mnie specjalnych emocji, może dlatego, że każdą taką wypowiedź na mój temat staram się przeanalizować, nawet tą najgłupszą, teoretycznie nie mającą znaczenia.Jeśli chcesz nauczyć się dobrze odbierać takie wiadomości, sprawdź kto jest autorem tego "hejtu", czy czegokolwiek innego i pomyśl czy zależy Ci na zdaniu takiej osoby. :) Czasami czytając ostre słowa od 12-latki na temat np. 40 letniego rapera, można się złapać za głowę i nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. Zwykle nie należy brać wypowiedzi takich osób na poważnie, ale pamiętaj, że osoby z innej grupy wiekowej albo kultury mogą inaczej patrzeć na to co robisz, a przy tym zauważyć błędy których ani Twoi znajomi, ani Ty sam nie widziałeś wcześniej.:) Ktoś Ci zazdrości i chce zniszczyć Twoją reputację i poczucie wartości? Być może, ale nie tłumacz się zawiścią innych, masz prawo do błędu i może ktoś słusznie go zauważył.Czasami po prostu warto przyznać się przed samym sobą do pomyłki i popracować nad problemem, a komentarz odebrać jako słuszną radę. Poza tym dzięki miłym prywatnym wiadomościom wysyłanym Twoim hejterom zniechęcisz ich do dalszego publicznego obgadywania ponieważ zabierzesz im satysfakcję z denerwowania Ciebie, a może zmienisz ich patrzenie na Twoją osobę? Nie rób publicznych kłótni pod negatywnymi wypowiedziami na twój temat, ponieważ tylko dasz hejterom zajawkę i powód do dalszego naśmiewania się, a poza tym zwiększysz grono osób które mogłyby to przeczytać. Co do mówienia i pisania na temat innych pamiętaj, że żeby być DOBRYM hejterem, musisz być inteligentny, znać przeciwnika i pod żadnych pozorem nie możesz wypowiadać się na tematy na które nie masz pojęcia. :) Staraj się odbierać wszystko z dystansem.
Pozdrawiam Was i mam nadzieję, że jest coraz mniej osób które przejmują się takimi rzeczami. Powodzenia w internecie! :)

niedziela, 30 sierpnia 2015

Pamiętnik

Czym jest dla mnie pamiętnik? Założyłam taki zeszyt 3 lata temu. Był to świetny pomysł, jedyne czego żałuję to, że nie zaczęłam wcześniej. Miałam wtedy trudny czas, nie miałam ochoty widzieć nikogo na oczy, ale moja natura nie pozwala mi dusić w sobie emocji, wiec jedynym słusznym sposobem było napisanie tego gdzieś. Wzięłam zeszyt i zaczęłam pisać. Po jakimś czasie do wpisów dodawałam rysunki i wklejałam małe pamiątki. W ten sposób udokumentowałam jedne z ważniejszych wydarzeń z życia nastolatki. Pierwszy pocałunek, pierwszego chłopaka, bal gimnazjalny, niestety pamiętnik zawiera tez smutne fragmenty, jednak są one tylko na początku, ponieważ później poznałam mojego chłopaka i od tamtego czasu pisałam już mało, dowodzi to temu, że od tamtego czasu stałam się weselszą osobą i mam z kim dzielić się emocjami. :)

Dlaczego warto pisać pamiętnik? 

Przede wszystkim to wspaniała pamiątka. Po kilkunastu latach, a nawet po kilku miesiącach możesz nie pamiętać tak drobnych ale fantastycznych zdarzeń, które na szczęście udokumentowane są w pamiętniku i czytasz o nich z uśmiechem na twarzy. :) 

Drugą zaletą pisania wspomnień, jest możliwość zaobserwowania jak bardzo się zmieniliśmy i wyciągnięcia wniosków z przeszłości- na przyszłość :) 

Oczywiście można po prostu pośmiać się z siebie. Na prawdę czasami nasze myśli wydają nam się śmieszne już po kilku tygodniach. :)

Jedna z sytuacji w których pamiętnik może się przydać jest posiadanie dzieci. Myślę, że czytając swoje własne przemyślenia z przed kilku/ kilkunastu lat możesz lepiej zrozumieć dzieci, przez lekkie przypomnienie sobie mentalności i problemów nastolatka. Możecie również wybrane fragmenty lub cały pamiętnik pokazać dzieciom i sprawić im niezła frajdę. To taka mała podróż w czasie. :)

Wydaje mi się, że pamiętnik to również super inicjatywa na starsze lata, kiedy to odnalezienie w swojej głowie wspomnień między wydarzeniami z ostatnich 60 lat nie jest już takie łatwe. Chciałabym mieć możliwość przypomnienia sobie tych pięknych chwil, z moim siwym już wtedy mężem i śmiać się z tego jak to kiedyś np nie spodziewaliśmy się, że spędzimy ze sobą całe życie. :) 

Polecam pisanie pamiętnika każdemu! Zacznijcie póki macie czas, a czytając go raz na jakiś czas, docenicie swoje życie i patrząc na kolorowe kartki pamiętnika będziecie mogli stwierdzić ze Wasze życie buło równie kolorowe! :) 
Pozdrawiam wszystkich, zabierajcie się do Tworzenia, nie tylko piszcie, ale tez rysujcie i wklejajcie dla lepszego oddania chwili. 
Czy ktoś z Was prowadzi już pamiętnik? 
______________________________________
Dołączam kilka zdjęć zrobionych rano. :)